Spis treści
Zanim zaczniesz czytać dalej, chciałabym zaznaczyć, że to, co piszę to moje odczucia, moja definicja i moje zdanie. Nie staję za pomocą tego posta po jakiejś stronie barykady w cichej bitwie między włosomaniaczkami a trychologami, która zdaje się, czasem toczy się gdzieś w internecie. Mówię o tym, co ja myślę i dlaczego.
Kiedy słyszę słowo ‘włosomaniactwo’ od razu na myśl przychodzi mi jego druga część, czyli “maniactwo”, pochodzi od “mania”.
Słowo “mania” według słownika języka polskiego, w zależności od kontekstu, zawiera w sobie jedno z poniższych znaczeń:
- <<bardzo mocne zamiłowanie do czegoś>>
- <<trudny do opanowania, często chorobliwy pociąg do wykonywania jakichś czynności>>
- <<chorobliwe przekonanie o prawdziwości swoich urojeń>>
- <<stan wzmożonej aktywności i nieuzasadnionego optymizmu występujący w niektórych schorzeniach psychicznych>>
Od razu wychwytuję w tych definicjach wyrażenia: “bardzo mocne”, “chorobliwy”, “wzmożonej”. Te słowa są dla mnie zaprzeczeniem zdrowego podejścia i momentalnie zapala mi się w głowie lampka ostrzegawcza.
Natychmiast przypominają mi się też dziewczyny, które trafiły do mnie do gabinetu pełne wielu krzywdzących przekonań na temat siebie i swoich włosów.
… że jak będziesz regularnie olejować, nakładać 5 odżywek i 7 szamponów w odpowiedniej kolejności, będziesz miała długie, gładkie, błyszczące i bezproblemowe włosy. (Nie, nie jest to warunek konieczny, podobne efekty można osiągnąć za pomocą minimalizmu kosmetycznego, nie musisz poświęcać godziny dziennie na siedzeniu w turbanach na głowie i mieszaniu odżywek z mąką ziemniaczaną, zwłaszcza, kiedy nie masz na to czasu na co dzień, bo np. właśnie urodziłaś dziecko.)
… że jest jeden jedyny prawidłowy sposób pielęgnacji włosów, oparty na doborze produktów na podstawie “porowatości” włosów albo równowadze PEH. A jeśli się na tym nie znasz i wolisz pójść do fryzjera, aby dobrał Ci pielęgnację na podstawie innych podziałów włosów, to robisz źle, bo fryzjerzy to się na włosach nie znają w ogóle i opowiadają głupoty, i nie można im ufać.
… że analizowanie składów kosmetyków, składnik po składniku i odrzucanie tych, o których ktoś napisał, że są szkodliwe (podrażniające, rakotwórcze, uczulające) da Ci receptę na zdrowe włosy, a opis producenta nic nie daje, bo to tylko obietnice marketingowe bez pokrycia. To nic, że istnieje jeszcze wiedza na temat recepturowania, według której np. większa liczba środków powierzchniowo-czynnych w składzie może dać finalnie łagodniejszą recepturę. Nie, Ty i tak wiesz, że SLES jest drażniący i nie może znajdować się w składzie Twojego szamponu.
… że włosomaniactwo jest równoznaczne ze świadomą pielęgnacją włosów. Nie raz już słyszałam “stosuję świadomą pielęgnację”, a pytając na czym ona polega w odpowiedzi było “Nie używam szamponów z parabenami, SLSami, używam delikatnych szamponów czy olejuję skórę głowy”.
Świadoma pielęgnacja włosów to nie jest podążanie za trendami, a wiedza. O tym, co służy Twoim włosom i najlepiej jeszcze – dlaczego. O tym, jakie masz odczucia po zastosowaniu konkretnych kosmetyków (czy kosmetyk rzeczywiście zmienił coś w stanie/wyglądzie skóry, włosów) i najlepiej – po co konkretnie stosujesz każdy z produktów. A często jednak rzeczywistość wygląda tak: “Bo przeczytałam, że jest dobry”.
… że piękne i długie włosy czynią z nas kobiety, a ich brak tą kobiecość nam odbiera. Myśląc w ten sposób rozwijasz w sobie warunkowe poczucie kobiecości i jej stereotypowe postrzeganie. A prawda jest taka, że kobiecość to wiele więcej niż włosy. Ma wiele barw, odcieni i definicji. Rozwijając ją w sobie i pracując nad tematem, np. podczas terapii, z pewnością dojdziesz do wniosku, że przekonanie, że możesz być kobieca jedynie jest wtedy, kiedy będziesz miałą długie, gęste i zadbane włosy, nie jest tylko błędne, ale też szkodliwe.
Nie chciałabym, żebyście mnie zrozumieli źle – ja nie uważam, że włosomaniactwo zawsze te wszystkie przekonania zaszczepia. Nie podoba mi się jednak to “-maniactwo” w tym neologizmie.
Bo jak we wszystkim – przesada i nadmierne skupianie się na jednym temacie – nigdy nie kończy się dobrze.
Mimo, że nie nazywam siebie już dawno włosomaniaczką, nadal dbam o swoje włosy. Nadal czasem je olejuję. Stosuję produkty do wcierania, regularne peelingi, dobre szampony dobrane do skóry głowy.
Jestem świadoma, co służy moim włosom, a co im nie służy.
Nie popadam w skrajności, tylko staram się zachować umiar i zdrowe podejście.
Nie rezygnuję z ukochanego pływania w basenie z chlorowaną wodą w imię nieszkodzenia włosom i zdarzy mi się potraktować je lokówką i prostownicą, kiedy akurat mam na to ochotę. Mam świadomość, że będę musiała przez to podciąć końcówki albo, że będą się rozdwajać i wiem, że jak przejdę infekcję, zacznę gorzej jeść lub nie wyśpię się znowu z powodu festiwalu tanecznego albo doświadczę dużego stresu związanego z jakimś egzaminem, mogą mi zacząć chwilowo bardziej wypadać.
Jestem świadoma, że nie każdy może mieć grube i gęste włosy, mimo stosowania mnóstwa kosmetyków tak samo jak nie każdy może mieć niebieskie oczy albo 60 cm w talii.
Doceniam i jestem wdzięczna, kiedy moje włosy ładnie się układają, mając świadomość, że nie zależy to tylko od tego, co na nie nałożyłam, ale również np. od dnia cyklu miesiączkowego, w którym się aktualnie znajduję.
To “tylko” włosy.
Nie określają w żaden sposób mojej wartości, a jestem pewna, że za 25 lat nie będę żałować tego, że wolałam pływać czy chodzić po górach, zamiast rezygnować z tych czynności, by ich nie niszczyć.
Włosy są dla mnie, a nie ja dla włosów.
Dbam o nie najlepiej jak potrafię, uwzględniając czas, jaki mogę poświęcić na ich pielęgnację i warunki, jakie mam.
Jestem trychologiem, bo moją pasją jest pomaganie innym, zdobywanie wiedzy i dzielenie się nią. Wybrałam włosy i skórę, bo temat mnie dotyczy(ł), zaciekawił i zafascynował.
Pasja i ciekawość – tak. Mania – nie.
Jakie masz przekonania na temat swoich włosów i dlaczego o nie dbasz?
0 komentarzy